Igrając z deszczem
Dzisiaj poszło 35km, ale był to dziwny dzień.
Od wczoraj prognozy dotyczące dzisiejszych opadów zmieniały się z godziny na godzinę i każdy serwis zapowiadał je o innej porze i w innym natężeniu. Niepewny warunków postanowiłem ograniczyć moją dzisiejszą rowerową aktywność do wycieczki do miejscowego centrum ogrodniczego, które słynie z tego, że zawsze jest zamknięte, gdy wydaje mi się, że powinno być otwarte.
Centrum już na miejscu okazało się oczywiście zamknięte, ale dostałem telefon, że jest opcja spaceru z dawno niewidzianą sąsiadką z ewentualną eskalacją na przejażdżkę rowerem z jej mężem. No cóż, nadal była ładna pogoda i udało się wyciągnąć kolegę i jego zacnego Cube Attention do małego męskiego szaleństwa po lesie... pod warunkiem, że przy okazji zrobimy całkiem spore zakupy... Sakwy znów musiały przecierpieć masę ciążących im dyskontowych produktów
I nadal była ładna pogoda. W końcu dołączyła do nas i moja żona i nadal zdziwieni niezłymi warunkami postanowiliśmy pojechać na małą wycieczkę trochę dalej...
Zaczęło kropić...
- Jedziemy dalej?
- No, yhm... *bezradna mina*
- Nie wiem...
No to pojechaliśmy...
Zaczęło padać coraz bardziej...
- Może teraz zawrócimy?
- Nie wiem...
- Mnie się pytasz?
Skończyło się oczywiście tak, że z braku decyzji pojechaliśmy dalej i za to wracaliśmy w tempie ekspresowym w strugach ostrego deszczu. Oczywiście byłem jedynym uczestnikiem tej zabawy pozbawionym błotników. Nawet Cube miał jakieś skromne, przeznaczone do MTB. Starczy powiedzieć, że całkiem spory procent wody, w którą wjechałem spłynął mi ostrym nurtem po czapce i plecach, prosto do moich majtek i "anatomicznego" zagłębienia w siodełku, a stamtąd przesączył się dalej do nogawek i skarpetek, by w końcu radośnie chlupać mi w butach:)
No cóż, z cukru się wszak nie jest, więc potraktowałem to jako dobry test dla sprzętu, który wcześniej jakoś szczęśliwie omijał dłuższą podróż w strugach deszczu na otwartym terenie. A wyszło całkiem nieźle.
1. Klocki hamulcowe trójstrefowe. U mnie Meridy, u żony Baradina. Przyznam szczerze, że dla mnie cała idea tych kolorowych efekciarskich klocków z dziwnymi wzorkami na początku wyglądała jak czysty marketing. Wszak w drogich Deore, czy Avidach klocki nadal montowane są zupełnie klasyczne. Jakby najlepsze były trójstrefowe, to raczej by się tam znalazły? No cóż, może tak, może nie, powiem tylko, że kontrast do normalnych klocków, które były w rowerach firmowo był ogromny, hamulce były zupełnie ciche i nawet w chlapiącej wszędzie wysokiej wodzie zachowywały z 80% mocy hamowania. Sąsiad miał hydrauliki Shimano i wcale nie widać było, by hamowało mu się dużo lepiej. Zapewne największa różnica jest w błocie, gdzie V-ki jednak zaczynają mocno odstawać.
2. Sakwy. Najtańsze markowe sakwy z przyzwoitym systemem mocowania (Crosso Dry 30L) kosztują 170zł. Ja swoje suwakowe "podróby" z Allegro kupiłem za 60zł (tu test). Dobijają już prawie do 2000km ciągłego wiszenia przy rowerze i katowania ciężkimi zakupami i nadal nie mam im nic do zarzucenia, mimo że z powodu braku błotników non stop są zapylone, brudne, czy, jak dzisiaj, mokre. Na parodniową wyprawę, czy wielogodzinną jazdę w deszczu wolałbym coś bardziej wodoodpornego, ale dzisiaj dały radę. Miałem w nich komórkę, portfel i jakieś zakupy i pryskająca na nie obficie woda nie wdarła się do środka (choć ścianki przy suwaku były gdzieniegdzie lekko wilgotne). Jak za takie pieniądze więcej od nich nie wymagam. W większej ulewie po prostu dla pewności wsadzę elektronikę i dokumenty do torebki foliowej.
3. Kupiony niedawno Mactronic Bright Eye znalazł się w centrum pryskającej do góry strugi wody i zniósł ją bez żadnych problemów, mimo że przy montażu baterii trochę wyszczerbiłem mu uszczelnienie.
Generalnie taka jazda w ostrym deszczu i na zimnie bez wodoodpornej odzieży to całkiem odświeżająca przygoda. Wszyscy się nieźle ubawiliśmy, choć preferowałbym to samo bez zimnej wody w gaciach
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia