Skocz do zawartości

Rowerzysta Niedzielny

  • wpisów
    45
  • komentarzy
    125
  • wyświetleń
    100 071

Śladami Brata Cypriana


Tadeus

1 832 wyświetleń

rjfy.jpg

 

Na tydzień zostawiliśmy Warszawę za sobą, zaszywając się głęboko w naszych rodzimych górach...

 

Oczywiście, mimo że wyjazd miał być raczej nie-rowerowy w końcu nie mogliśmy się powstrzymać :) Po krótkim badaniu internetu wyszło na jaw, że w pobliżu znajdował się kultowy rowerowy szlak, którego absolutnie nie mogliśmy pominąć. Zabraliśmy się więc czym prędzej do drogi, głodni naszych pierwszych górsko-rowerowych wrażeń. Nim zdążyliśmy sprawę dogłębniej przemyśleć i przestudiować, siedzieliśmy już na początku szlaku w Szczawnicy na wypożyczonych pospiesznie rowerach... o poziomie technologicznym żelaznego Rometa, którego miałem jako dziecko paręnaście lat temu...

 

g389.jpg

Kelly's to musi być dobre c'nie?

 

Górale na pełnym Tourney, z gripshiftami (oj...) i bez amortyzacji (aua) dzielnie ruszyły przed siebie przy melodyjnym stukaniu zjechanych suportów i pobrzdękującego na każdym wyboju dzwonka. Przynajmniej nigdzie nie było luzów i przerzutki i hamulce śmigały w miarę poprawnie. Ale w końcu według opisów trasa miała być dość prosta i niezbyt długa, więc wierzyliśmy w to, że nawet takie leciwe rumaki powinny dać radę...

 

yyx0.jpg

Licznika nie było, GPS przy granicy przerywał, ale drogi ponoć po paręnaście km w jedną stronę...

 

A jaka to była właściwie trasa? Oczywiście kultowy turystyczny szlak wzdłuż Dunajca (ta sama trasa, którą płyną góralskie tratwy) ze Szczawnicy do słowackiego Czerwonego Klasztoru. Paręnaście lat temu spływałem tam już rzeką, wiedziałem więc jak kapitalnych widoków można się było spodziewać. Ponoć szlak kuto ponad sto lat w litych skałach przełomu Dunajca, nie mogliśmy więc tego nie zobaczyć. Małe zamieszanie wprowadziły tylko opisy tej trasy na portalach turystycznych i stronach wypożyczalni rowerowej - połowa z nich twierdziła, że na Słowacji obowiązkowe są kaski, druga (wraz z obsługą wypożyczalni na żywo, która kasków nie oferowała) przekonywała, że to głupoty i nikt kasku tam nie używa. I fakt, prawie nikt, wliczając w to licznych mijanych Słowaków, nie używał - ale potem w necie potwierdziliśmy jednak, że poza terenem zabudowanym są tam obowiązkowe. Ruszyliśmy w Szczawnicę.

 

 

7h7h.jpg

Tak, to po prawo to zakonnica.

 

Ścieżka przez samą Szczawnicę była naprawdę niezła i świetnie dopełniała turystyczny charakter miasta. Ciągnęła się przez prawie całą jego długość wzdłuż rzeki i pełna była rowerów... Co, wbrew pozorom, na początku trochę popsuło nam nastroje. Okazało się bowiem, że skorzystanie z pierwszej, lepszej napotkanej tam wypożyczalni nie koniecznie było najlepszym pomysłem... Doszliśmy do tego wniosku najpóźniej w momencie, gdy zaczęły mijać nas masowo wypożyczone górale na XCMach i pełnym alivio... Co ciekawe, w mieście i wypożyczalniach (których zobaczyliśmy co najmniej z 10) było też sporo Kandsów i Lazaro, jak więc widać marki te niebezpiecznie zyskują na popularności i lepiej kupować teraz niż czekać, aż z rosnącą renomą wzrosną również i ceny :)

 

6qi2.jpg

Początkowe partie szlaku były, lekko mówiąc, zapchane...

 

Na początku naprawdę nie było zbyt różowo (głównie dlatego, że jechaliśmy w porze szczytu), poza całymi rodzinnymi grupami rowerowymi z przyczepkami i biegającymi radośnie pieskami, były tam też szerokie "pojazdy pedałowe" na 4 osoby, liczne wycieczki pieszych w dwuszeregu i ... co najgorsze... dość żwawo przepychające się przez wszystkich góralskie dorożki i samochody obsługi pobliskiego schroniska. Niezły przepis na nerwicę albo rowerową kąpiel w Dunajcu. Na szczęście jednak tak wyglądała tylko pierwsza 1/6. Później, za szlabanem byli już tylko piesi i rowerzyści. I zrobiło się naprawdę pięknie...

 

wnl2.jpg

Wąski kąt obiektywu niestety słabo oddaje majestat stromych skalnych ścian...

 

Na początku baliśmy się, że podobnie jak pasażerowie tratw, jadąc wzdłuż jałowego koryta narażeni będziemy cały czas na ostre, piekące słońce bez żadnej ochrony koron drzew, okazało się jednak, że szlak poprowadzony został w genialny sposób. Praktycznie cały czas jechało się wśród wczepionej w strome zbocza roślinności, wjeżdżając czasem nawet głębiej w piękny, gęsty las...

 

d18u.jpg

Jechało się naprawdę luksusowo...

 

Praktycznie przez całą długość szlaku mieliśmy pod oponami dobry, stabilny szuter, w paru miejscach, przy zjazdach robił się tylko trochę głębszy, trzeba było więc uważać, by przypadkiem hamując nie zablokować koła, bo można było zjechać na drobnej kamiennej lawince. Generalnie większe problemy ze zjazdami i podjazdami mieli jednak tylko ludzie, którzy byli początkujący i nie wybrali górali, bądź mieli dodatkowy bagaż w stylu fotelika, czy przyczepki. Jedynym wyjątkiem był dość stromy podjazd połączony z zakrętem, znajdujący się mniej więcej w połowie drogi. Tam Słowacy postawili znak... którego 80% mijających go ludzi nie była w stanie zrozumieć. Opisali go bowiem tylko po słowacku. My po lekturze poradników wiedzieliśmy jednak, że jest to nakaz zejścia z roweru i wprowadzenia go/sprowadzenia ze wzniesienia. Według poradnika można tam było dostać mandat... i to już po jakimś czasie od przewinienia... Czy to prawda, czy bujdy nie wiadomo, ale my grzecznie prowadziliśmy, bo faktycznie miejsce przy tak dużej liczbie rowerzystów i pieszych i ich różnym stopniu zaawansowania i zdyscyplinowania było dość ryzykowne.

 

W końcu dobiliśmy do bram sławnego klasztoru...

 

z9gs.jpg

Poza szerokim wyborem kultowych słowackich alkoholi było tam naprawdę bardzo dużo rowerów...

 

Oczywiście w wypożyczalni powiedzieli nam, że rowery nie są ubezpieczone od kradzieży, ale na miejscu jest strzeżony parking i za opłatą można tam zdeponować wypożyczony rower, by w spokoju pozwiedzać. Nie znalazłem takiego... Za to 99% rowerów stało tam przed klasztorem zupełnie nieprzypiętych... Już widzę tę późniejsze kłótnie z wypożyczalnia o prawdziwą wartość roweru po jego kradzieży...

 

Po krótkim namyśle i konsultacji z miejscowym cennikiem (aua... Euro), doszliśmy do wniosku, że moja kochana połówka poodpoczywa, a ja uiszczę opłatę (3+2 EUR za pozwolenie na zdjęcia) i zwiedzę klasztor. Dla zainteresowanych była tam też klasztorna karczma pod Lipami oferująca wieprzowinę w trzech odmianach z opcjonalnym dodatkiem kapuchy.

 

Sam klasztor, słynący z zamieszkujących go przez stulecia zakonów mnichów ascetów, zielarzy i alchemików zdawał się naprawdę przytulny i luksusowy, co dość mocno kontrastowało z ulotką opiewającą akty miejscowego samoumęczenia i skromności.

 

soaa.jpgs2wr.jpg

Bracia mieli świetny widok na Trzy Korony i obszerny, potrójny dziedziniec...

 

Mogło się to wiązać z tym, że swego czasu dorabiali na boku prowadząc sławną na cały region aptekę...

 

6k12.jpg

Zbiory mnisich szat, retort, moździerzy i zielników

 

Z historią klasztoru wiązała się też pół-legendarna postać tytułowego Brata Cypriana. Ponoć sławny genialny mnich osiągnąwszy szczyty nauk alchemicznych wziął się za aerodynamikę i zbudował lotnię, na której startował z Trzech Koron szybując nad Pieninami. Jednak nie tylko pół-mityczny naśladowca Dedala dodawał klasztorowi kolorytu. Na dziedzińcu rozmieszczono garstkę domków z ogródkami i w każdym mieszkał mnich pustelnik-eremita. Mieszkał w zupełnym osamotnieniu, we własnym domu z ogrodem z widokiem na Pieniny... 2 metry od innych mnichów-pustelników... na bezpiecznym terenie ogrodzonego klasztoru... Jak widać i los pustelnika nie był taki zły jak go w opowieściach malują :)

 

I na końcu by dopełnić obraz biednych mnichów... kościół klasztoru...

 

ox7c.jpg

Wręcz razi skromnością i ascetycznym stylem... :)

 

I potem został nam już tylko powrót do Szczawnicy...

 

Ogólnie wycieczka absolutnie kapitalna. Wszędzie pełno rowerzystów, cała trasa ścieżkami rowerowymi, bądź stabilnym szutrem, niesamowite widoki, dość niski poziom trudności przy zróżnicowanej trasie i wreszcie dość przystępna cena wynajmu roweru na miejscu (my płaciliśmy 4zł/h - za cały okres wynajmu dla dwóch osób 24zł - w droższych wypożyczalniach 5-6zł) czynią z niej mojego rowerowego faworyta. Z tego, co widziałem trasę można sobie trochę przedłużyć (nam ze zwiedzaniem i odpoczynkiem zajęła koło 3h) jadąc dalej do schroniska Trzy Korony. Od Szczawnicy odchodzą też dwa inne szlaki rowerowe (niestety nie testowane), jest tam więc co robić. Prawdziwie przyjazne rowerzyście otoczenie i wszędzie uśmiechnięci kręcący raźnie ludzie :)

 

Ktoś testował te dwie pozostałe trasy ze Szczawnicy?

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Jadąc do Czerwonego Klasztoru musisz uważać. Jest odcinek, gdzie jest zakaz jazdy rowerem (trzeba go prowadzić) - są znaki. I poważnie można dostać mandat - dość wysoki. Nie dziwię się dlaczego tak jest. Sam na własne oczy widziałem jak babka ledwo jeżdżąca na rowerze zjeżdżała z tej górki, "rozjeżdżając" ludzi, bo nie potrafiła wyhamować... 

Inne trasy? Rezerwat Biała Woda. Lekkie MTB da radę. Widziałem ludzi jadących z Szafranówki w kierunku Durbaszki. Tam gdzieś da się podjechać - ale to już trasa raczej dla sportowej geometrii.

Odnośnik do komentarza
Gość
Unfortunately, your content contains terms that we do not allow. Please edit your content to remove the highlighted words below.
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...