Kampinos - pierwsze podejście
Postanowiliśmy w końcu zaryzykować...
Puszcza Kampinoska jako cel wycieczek kusiła nas już od dawna. Liczne relacje dostępne na necie obiecywały praktycznie nieskończony potencjał ciekawych tras i naprawdę pięknych widoków. Ale straszyły też dość ambitnymi warunkami terenowymi, które niekoniecznie bywają pożądane przez rowerzystów niedzielnych
Dzięki super-szybkiej nocnej pomocy forumowych kolegów mklos1 i supermario, którzy na paręnaście minut po pojawieniu się zapytania na forum podzielili się doświadczeniami z trasy, udało się rozwiać część wątpliwości i z rana byliśmy już gotowi na przygodę...
Z mieszanymi uczuciami mijaliśmy się na trasie dojazdowej z rasowymi, w pełni wyposażonymi rowerzystami na drogim sprzęcie MTB... ale okazało się, że nie było tak źle
Chwila relaksu na turystycznej polanie przy przecięciu szlaków.
Jak zwykle ze stylowym bidonem klasy king-size.
Okazało się, że o ile na szlakach dojazdowych rowerzystów było pełno, to w samym lesie (i to na głównym szlaku rowerowym) nie widzieliśmy prawie nikogo. Najwyraźniej ogromna Puszcza miała wystarczającą pojemność, by wszyscy się tam spokojnie rozproszyli.
Na wycieczkę nadrukowałem sobie trochę map, wybierając maksymalne przybliżenie tam, gdzie szlak wydawał mi się zawiły i trudny do śledzenia.
Dystans: 57km
Oczywiście, jak to zwykle bywa, pogubiliśmy się tam, gdzie szlak na oddalonej mapie szedł w pozornie prosty, przewidywalny sposób, a ja mapy w przybliżeniu akurat nie miałem. Na szczęście pozostał GPS w komórce. Zdecydowanie polecam jednak zakup porządnej, prawdziwej mapy turystycznej
Przy okazji lekkiego błądzenia zauważyliśmy też, że w razie awarii sprzętu, czy nagłej potrzeby powrotu nie byłoby żadnego problemu. Minęliśmy dwie zajezdnie, z których autobusy jechały prosto do Warszawy do metra, można było więc zrezygnować na praktycznie każdym odcinku i wygodnie umieścić rowery w pustym autobusie na pierwszym przystanku.
A jak się jechało? Różnie. Odcinków zapiaszczonych było naprawdę sporo, dość długi odcinek z kocimi łbami też dał się we znaki, ale prawie zawsze z boku był jakiś równiejszy (choć zazwyczaj z licznymi korzeniami) objazd. Miejscami uliczki, które na mapie wyglądały jakby nie były specjalnie ruchliwe (nimi szedł oficjalny szlak) okazały się dość popularne wśród kierowców - tak, patrze na ciebie, ulico Kampinoska .
Jako że był to pierwszy przejazd i uwagę głównie poświęcaliśmy nie-zgubieniu się, nie mieliśmy okazji i czasu narobić zbyt wielu fotek. Najbardziej żałowałem tego w pobliżu Cmentarza Palmirskiego, gdzie jest sławne już chyba pole zalanych brzózek, które cyknąłem tylko na szybko w przejeździe:
Na żywo robi to naprawdę bajkowe wrażenie, jakby drzewa stały na tafli lustra.
Po wyjeździe z Puszczy na jej południowym krańcu w Truskawiu mieliśmy już jednak trochę dość. Na szczęście naszą uwagę zwrócił znajomy symbol dwukołowego pojazdu na jednym z szyldów. Czym prędzej udaliśmy się tam uzupełnić wyparowane węglowodany zacną karkóweczką:
A do tego czyste łazienki!
Szlak rowerowy szedł dalej na południe do Mariewa, ale na tym etapie mieliśmy już na licznikach ponad 40km, w mocno mieszanym terenie i niespecjalnie mieliśmy ochotę na dalsze błądzenie (szlak znowu na wielu odcinkach przechodził przez gęsty las), postanowiliśmy więc skorzystać z ulicy 3-go maja, zaczynającej się pod samą Dziką Fasolą i ciągnącej przez wszystkie miejscowości Truskaw>Izabelin> Laski, aż do samej Warszawy. Na początku była to przyjemna, dość spokojna ulica, potem (na wysokości Lasek) niestety przybrała cechy typowej dojazdówki. Pełno pędzących samochodów i skraje jezdni jak po ostrzale artyleryjskim, a do tego miejscami łapiąca co popadnie policja, skutecznie zniechęcająca do wybrania bezpieczniejszego w tych warunkach chodnika.
No ale w końcu dojechaliśmy cali i zdrowi i raczej nie zniechęceni. Z pewnością z Puszczą Kampinoską się jeszcze zobaczymy, choć pokombinujemy czy nie zwiększyć naszego zasięgu dojeżdżając gdzieś (np. na Cmentarz Palmirski z Młocin) autobusem.
Z wniosków technicznych:
- Potrzebne będą pewnie sportowe okulary (żonie 3 razy wyjmowałem owady z oka)
- Czeka nas zakup albo żelowych gripów albo rękawiczek (bolące nadgarstki).
- To moje siodełko (SR Alpine) jest jednak super. Jechałem w byle jakich gaciach i zero bólu mimo ostrego wytrzęsienia
8 komentarzy
Rekomendowane komentarze