Zagraniczny wypad na kebab
Wczoraj zaliczyłem ponad 30 km, ale w pojedynkę, więc obyło się bez ekscesów. Nudy na pudy. Za to dzisiaj umówiłem się z Bethonem na wspólne kręcenie. Jak zwykle na pełnym spontanie, bez planu działania. Podczas narady wojennej ustaliliśmy, że kopsniemy się do Katowic. Tam jeszcze nie widziano mnie na jednośladzie.
Zanim jednak przystąpię do pisania, musisz wiedzieć, że mieszkam w Zagłębiu. Dąbrowa Górnicza, Sosnowiec i Będzin to Zagłębie, a Katowice i dalej to Śląsk z prawdziwego zdarzenia. Między tymi regionami toczy się niepisana wojna. Mniejsza o to, ja wbijam we wszelkie podziały, ale przyjęło się żartobliwie mówić, że wyjazd z Zagłębia na Śląsk (i vice versa) to wycieczka zagraniczna.
Ścieżka rowerowa z Dąbrowy do Katowic to mrzonka. Nie istnieje. Trzeba się posiłkować bocznymi uliczkami albo walić, niczym kamikadze, drogą szybkiego ruchu. Jako że życie nam miłe, wybraliśmy opcję myszkowania bocznymi uliczkami. Rano padało, ale o godz. 13:30, gdy się spotkaliśmy, pogoda była obiecująca. Słońce majaczyło za chmurami, niewinnie przebijało się przez nie, aczkolwiek zaczął dmuchać wiatr. Jako twardziele pierdzący przy laniu, ubraliśmy się odpowiednio i ruszyliśmy w nieznane (tak jakby).
W Sosnowcu wpadliśmy na dzikie łąki, straciliśmy trop, błądząc niczym dzieci we mgle. Wreszcie dotarliśmy do ścieżki, ale wjazd na nią wymagał nieco niekonwencjonalnych ruchów. Chcieliśmy nawet założyć się, komu uda się przejechać pod rurą widoczną na zdjęciu, ale ustaliliśmy remis.
Wkrótce naszym oczom ukazała się tablica informacyjna - Katowice.
To niby już? Niby już, ale Katowice są spore, więc do centrum długa droga. Jechaliśmy wzdłuż stawu Morawa, aby wjechać do Szopienic. Huh, nie chciałbym znaleźć się w tej dzielnicy w nocy, np. w zepsutym samochodzie. Przyspieszyliśmy więc, aby w końcu dotrzeć do bardziej cywilizowanych okolic. Udało się, bez strat w ludziach i sprzęcie. W bliżej nieokreślonej lokacji zatrzymałem się na moment, aby wykonać fotkę bloku mieszkalnego. Tak brzydkiego zestawienia kolorystycznego w życiu nie widziałem.
Bulwarem Rawy dotarliśmy do ścisłego centrum Katowic. Swoją drogą, taka ścieżka mogłaby bez problemu ciągnąć się z Katowic do Będzina, a nawet do dąbrowskiego parku Zielona. No, ale trzeba by chcieć.
Katowice, centrum. Jeżdżąc tam na co dzień samochodem trudno dostrzec ewolucję miasta, jak nowoczesne się stało, jak szklane budynki kontrastują z walącymi się kamienicami, sąsiadującymi z nimi.
Na ulicy Warszawskiej, tuż przed rynkiem, naszła mnie kolejna refleksja. Oto spore miasto, dzień wolny od pracy, a na ulicach pusto. Po prostu pusto, jakby miasto wymarło. Gdzie podziali się wszyscy ludzie? Umierają w domach czy jak?
Za tę myśl zostałem ukarany, bowiem z nieba posypały się pierwsze krople, a po 10 minutach brnęliśmy w cholernej ulewie. Nie wiedzieć czemu, jak jeden mąż zapragnęliśmy wrzucić coś na ruszt. Ja nic nie jadłem tego dnia, przyjmowałem jeno płyny, więc jednogłośnie poczęliśmy szukać jadłodajni. Padło na kebab przy ul. Mariackiej. Średnio mi smakował, lokal też niezbyt światowy, ale mniejsza o to.
Lało jak z cebra, ale nic to. Jest wojna - muszą być ofiary! Ruszyliśmy przed siebie, z pełnymi brzuchami. Jako że nie widziałem katowickiego dworca PKP po przebudowie, podjechaliśmy tam i zasialiśmy fetor. Ot, kolejna galeria handlowa w centrum miasta, ale dla podróżnych rewelacja. Pociągów unikam jak ognia, więc zwisa mi to.
Spod dworca przemknęliśmy pod Spodek. Wzięliśmy go z zaskoczenia, więc nie zdążył odlecieć.
Pora wracać. Aby uniknąć monotonii związanej z powrotem tą samą trasą, zdecydowaliśmy się uderzyć na Czeladź. Czyli: centrum Katowic --> Dąbrówka --> Czeladź --> Będzin --> Dąbrowa Górnicza.
Z nieba wciąż leciały żaby, w Czeladzi byliśmy mokrzy niczym po wyjściu spod prysznica, w butach chlupało. Zupełny dyskomfort.
Mijając centrum handlowe M1 w Czeladzi zaczęło tak wiać, że ledwo trzymaliśmy się na rowerach. Jako że nieopodal znajduje się knajpa prowadzonego przez mojego kumpla (Parapet Bum Bum, polecam!), postanowiłem złożyć mu niezapowiedzianą wizytę. Niestety Rycha nie było na miejscu. Podczas 10-minutowej wizyty zdążyliśmy jednak konkretnie nasyfić w lokalu, bo z naszych ubrań woda ciekła strumieniami.
Będzin to makabra - więcej tu stromych podjazdów niż w Beskidach, co szczególnie daje w kość w tak fatalnych warunkach i po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów. Jakoś dokręciliśmy do Dąbrowy. Dosłownie 1 km przed chatą Bethon zorientował się, że złapał kapcia. Szybko się pożegnaliśmy, bo chciał dotrzeć na chatę na rowerze, a czas nie był jego sprzymierzeńcem. Dzisiaj na moje konto wpadło 40 km!
W domu zrzuciłem z siebie ciuchy, które nadawały się do jednego.
Na koniec prośba do czytających o poradę. Fabryczna sztyca Krossa poległa. Obecnie wygląda prześmiesznie, a i nie chciałbym pewnego pięknego dnia ocknąć się z ramą w d**ie. Co polecacie, biorąc pod uwagę moją wagę (112 kg), i jaki będzie przybliżony koszt takiego rozwiązania? Dzięki z góry.
Pomiary / wymiary / rozmiary - stan na dzień 30 maja 2013 r.
Łącznie przejechane km w bieżącym sezonie: 294
* Waga na razie nie spada. :/
Pozdrower!
1 komentarz
Rekomendowane komentarze