Roztocze, maj 2008
Zbliża się długi majowy weekend. Pytana przez znajomych, jak go spędzę odpowiadam zgodnie z prawdą: zabieramy rowery i jedziemy na Roztocze.
Taka odpowiedź nikogo jeszcze nie dziwiła. Zaskoczenie pojawiało się na twarzy, gdy mówiłam, że poruszać się po Roztoczu będziemy tylko rowerami, nocować w namiotach i dotyczy to całej naszej rodzinki, łącznie z sześcioletnią córeczką Adą.
Jak można właśnie w ten sposób spędzić wolne majowe dni całą rodziną – krótka relacja poniżej.
Może nią kogoś zachęcimy do takiej formy wypoczynku, mam na myśli rodziny, ponieważ singli na rowerowych wojażach, podejrzewam jest dość dużo, natomiast rodzice z dziećmi możliwe, że obawiają się pewnych niedogodności. Trudności są i jest też duuuuża frajda.
Jak doszło do decyzji, że jedziemy całą rodziną? Mój mąż Robert uprawia taką formę wypoczynku od lat, do tej pory bez nas.
I ile tak można! Moja tolerancja na samotne wyprawy skończyła się. Dzieci potrzebują kontaktu z ojcem, ja z mężem, jeśli wyprawa rowerowa to tylko wspólna – tak brzmiało moje stanowisko i było nienegocjowalne. Robert przyjął to dzielnie i zamiast narzekać, że może to tylko mój chwilowy kaprys zabrał się za przygotowania: rowerów, sprzętu turystycznego, trasy.
Największym wyzwaniem na etapie przygotowań okazało się znalezienie dobrych map Roztocza i okolic. W wielu miejscach są dostępne mapy samochodowe, które mają za małą skale i rzadko zaznaczane są na nich szlaki rowerowe i małe lokalne dróżki. A takimi trasami zamierzaliśmy się poruszać.
Zdecydowanie odpadały większe drogi ze względu na walory krajobrazowe jak i bezpieczeństwo – kierowcy na naszych drogach w większości dalej mają rowerzystów „w nosie”. Dobre mapy: Centralnego Szlaku Rowerowego, Lasy Janowskie, Puszczy Solskiej o skali 1:85 000 zakupiliśmy w Bibliotece Wojskowej na Przyczółku Grochowskim – niezawodne miejsce, by je odnaleźć. Oczywiście potrzebny nam był też sprzęt turystyczny: zabraliśmy dwa namioty z naszej kolekcji, dokupiliśmy śpiwory i inne drobiazgi.
Przyznam, że kompletowanie tych drobiazgów: odzieży outdoorowej, ręczników szybkoschnących i tym podobnych akcesoriów sprawiało mi dużo przyjemności. Byłam pod wrażeniem szerokiego wyboru, nowinek technologicznych i funkcjonalności. Trzeba dodać, że rzeczy dobrej jakości cenią się. W niektóre warto zainwestować, Np.: dobre sakwy. Zatem mój mąż usłyszał: „Jeśli nie chcesz mojej zguby to Ortlieba kup mi luby”.
Ortlieb to mercedes w rodzinie sakw - sprawdził się doskonale. Po jeździe w deszczu, a nie brakowało go w majowy weekend, wszystko nadal pozostawało suche, czego nie mogę powiedzieć o rzeczach mojego syna, który używał odziedziczonych po tacie sakw Crosso.
Dzień 1.
Start czyli początek wyprawy. Wyruszyliśmy z czterema rowerumi z Warszawy w kierunku Szczebrzeszyna. Tamtędy wiedzie centralny szlak rowerowy w kierunku Kraśnika i Lwowa.
Obraliśmy kurs na Kraśnik. Początek szlaku przebiega przez pola i łąki. Jego zaletą na pewno jest dobre oznakowanie oraz częste miejsca postojowe z miejscem na ognisko i tablicami z informacją turystyczną.
Wyzwaniem była nawierzchnia, ułożona z płyt betonowych, na których rowery podskakiwały niczym zające. Po kilku km takiej trzęsiawki nastała największa zmora tego odcinka, czyli gruntowa polna droga miejscami zaorana.
Na szczęście odcinek ten nie trwał długo. Wkrótce zrozumieliśmy, dlaczego musieliśmy przeżyć te męczarnie…po prostu omijaliśmy ruchliwą drogę krajową. W dalszej części dnia mieliśmy już o wiele lepsza nawierzchnie.
Do kilku atrakcji dnia możemy zaliczyć: zjazd leśną drogą w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym, klasztor we wsi Radecznica z imponującym wejściem złożonym z kilkudziesięciu schodów przykrytym betonowym zadaszeniem i kapliczką z "cudownym źródłem” a także lessowy wąwóz z głębokimi na poł metra rozpadlinami.
Pierwszy dzień wyprawy zakończyliśmy noclegiem nad jeziorem we wsi Podlesie Duże. Ten dzień był pierwszym sprawdzianem rodzinnego rowerowania.
Dzień 2.
Przyjemnie było spędzić pierwszą noc z dala od zgiełku miasta. O poranku spostrzegliśmy, ze nie jesteśmy sami…dookoła jeziora było mnóstwo wędkarzy.
Śniadanko, szybkie wspólne pakowanie namiotów i byliśmy gotowi by stawić czoła drugiemu dniu wyprawy.
Poranek był słoneczny, więc z każdą minutą zdejmowaliśmy z siebie kolejne warstwy odzieży. Jednocześnie szlak prowadził przez lekko pofalowane wąskie wiejskie drogi. Było cudownie.
Jednak ta sielanka szybko się zakończyła – nastąpiła seria kilku długich podjazdów. Jak dzieciaki radziły sobie z takimi przeszkodami? Dziesięcioletni Piotr pokonywał je samodzielnie.
Sześcioletnia Ada przy bardziej stromych podjazdach korzystała z pomocy taty, który podczepiał jej rower linką holowniczą do swojego roweru i podciągał do góry.
Dzieciaki były dzielne. Czasami, gdy ja miałam już dosyć, one miały jeszcze siły, by się ścigać. Tak dojechaliśmy do miejscowości Chrzanów, a w zasadzie Chrzanowa Drugiego. Okazało się, że obok siebie są cztery Chrzanowy.
Z Chrzanowa ruszyliśmy dalej do Janowa Lubelskiego – miasta z uroczym parkiem i kilkoma sympatycznymi restauracjami.
Najpiękniejsze okazały się jednak okolice Janowa – Lasy Janowskie. Tam spędziliśmy kolejny nocleg, na leśnej polanie pośród rosłych sosen. To jedna z bardziej uroczych naszych nocnych przystani.
Dzień 3.
Ten dzień był przełomem pomiędzy pagórkami a terenem płaskim, słońcem a deszczem, terenami otwartymi a lasami.
Po spędzeniu noclegu na leśnej polanie pośród rosłych sosen nadszedł czas na dalszą jazdę.
Jeśli jest się w tych lasach koniecznie trzeba odwiedzić Szklarnie, w której znajduje się hodowla kucy biłgorajskich, które prawie dzikie hasają po tamtejszych leśnych polanach.
Z miejscowości Szklarnia udaliśmy się mało ruchliwymi drogami wiodącymi przez Lasy Janowskie do Mamot Górnych.
Cudownie było kontemplować się widokiem rosłych sosen i słuchać ich szumu i śpiewu ptaków.
W Mamotach Górnych zatrzymaliśmy się na chwilę, by obejrzeć drewniany kościółek, który jak głosi zamieszczona tam informacja powstał bez planów architektonicznych, spontanicznie wznoszony przez ówczesnego proboszcza - wygląda całkiem sympatycznie.
I dalej znowuż Lasami Janowskimi udaliśmy się w kierunku Biłgoraja.
Po drodze niezapomniane widoki: olbrzymie pola jagodowe, mokradła, przemykające sarenki.
Niezapomnianym, negatywnym miejscem naszej tułaczki był Biłgoraj. Trudny dojazd ruchliwą drogą, nie zważający na rowerzystów kierowcy. W samym mieście również najazd samochodów, nic ciekawego do zobaczenia. Duże rozczarowanie, zwłaszcza, że ktoś niedawno opowiadał o Biłgoraju jako uroczym miasteczku. W dodatku okazało się później, że jak już raz do niego wjedziesz to tak łatwo nie wyjedziesz.
Dzień 4.
Po noclegu w Biłgoraju planowaliśmy dojazd w okolice Józefowa przez Puszczę Solską. Puszcza piękna, niestety trudna do przemierzania rowerem. Po pierwszym bardzo piaszczystym odcinku pojawiła się jedyna przejezdna droga, którą ruszyliśmy.
Po trzech godzinach jazdy pewni że jesteśmy blisko celu podróży wyjeżdżamy z lasu i…. nie wiemy gdzie jesteśmy.
Napotkany pierwszy drogowskaz uświadamia nam, że od Biłgoraja odjechaliśmy na odległość jednego kilometra. Cóż, posuwanie się na przód nie oznacza, że jest się do przodu. Ruszyliśmy dalej do Józefowa. Po drodze przejechaliśmy chyba przez najdłuższą i najwęższą wieś w Polsce, Aleksandrów. Ciekawy był widok szeregu domów stojących przy szosie, za którymi bezpośrednio rozpościerały się pola i łąki. Późnym popołudniem trafiliśmy do Górecka Kościelnego i karczmy, która gościła turystów i około 100 uczestników rowerowego Rajdu Józefowskiego.
Nasze objuczone rowery wzbudziły u nich spory podziw i zdawały się być pierwszą atrakcją na ich trasie. Nie ominął nas tego dnia kolejny majowy deszczyk, który towarzyszył nam w trakcie rozkładania namiotów i przechodził w niezłą ulewę.
Kiedy ja i Robert uwijaliśmy się jak w ukropie nasze dzieciaczki beztrosko spacerowały po lesie w strugach deszczu.
Dzień 5.
Po błądzeniu po Puszczy Solskiej i jeździe koszmarną drogą docieramy do esencji Roztocza czyli okolic Józefowa. Tu także spędzamy noc nad bardzo malowniczym jeziorkiem.
Śniadanko nad brzegiem jeziorka.
Początek dnia nie był optymistyczny. Tuż po wyjeździe z obozowiska guma.
Kolejną niespodzianką była nagła burza z silnym opadem deszczu. Na szczęście było się gdzie schować.
Jazda po Roztoczu nie zawsze oznacza jazdę po suchych drogach.
Chwila zastanowienia się nad wyborem trasy.
Wyruszyliśmy do Józefowa, niedużej miejscowości, której przyjemnym akcentem była restauracja "U Hasana" , w której właściciel zaserwował nam "górę" jadła. Po opuszczeniu Józefowa przemierzaliśmy przez okoliczne wsie. W każdej z nich przy przydrożnych kapliczkach słychać było modlitwy nabożeństw majowych.
I znowu woda.
Tym razem jest to jezioro w Majdanie Nepryjskim. W poszukiwaniu noclegu odkrywamy wspaniale wijący się potok.
Dzień 6.
Podążając za szlakiem rowerowym pakujemy się w piaszczyste leśne drogi.
Efekt jest taki, że praktycznie przez cały las przepchaliśmy rowery.
Nie było łatwo, zwłaszcza dzieciakom. Na pocieszenie zaświeciło słońce, które już nas nie opuszczało.
Jednak za chwilę droga zmieniła się diametralnie oferując twardą nawierzchnię malowniczo wijącą się pośród lasu...i cały czas lekko w dół.
Na jednym ze zjazdów napotykamy padalca beztrosko wygrzewającego się na skraju drogi.
Na naszej trasie Krasnobród czyli miasto fryzjerów. Na przestrzeni 500 m naliczyliśmy 4 zakłady fryzjerskie! Nie sposób było przejść obok zwłaszcza, że za usługę płaciło się 7 pln.
W dalszej kolejności mamy przejazd przez Krasnobrodzki Park Krajobrazowy.
Podsumowanie.
Wyprawa trwała 6 dni w trakcie której pokonaliśmy około 260 km.
Pogoda nam tylko w połowie dopisała ale za to byliśmy w stanie ocenić wodoodporność kilku akcesorii. Mogliśmy także przetestować dostępność Roztocza dla mało doświadczonych rowerzystów. I tak do absolutnych minus należy zaliczyć:
Miasteczko Biłgoraj ( absolutnie niesprzyjającego turystyce rowerowej).
Puszcze Solską ( jej fatalne oznakowanie turystyczne).
Rowerowy Szlak Roztocza na zachod od Szczebrzeszyna ( fatalna gruntowa nawierzchnia).
Okolice wsi Aleksandrów ( brak pobocza umożliwiającego spokojną jazdę rowerzystom).
Na zakonczenie aby pomoc poczatkujacym turystom chcielibysmy wymienic sprawdzone firmy:
Ortlieb - sakwy rowerowe
Nanini - odzież rowerowa
Fjord Nansen - akcesoria turystyczne
Lafuma - spiwór i kobieca odzież outoorowa
Alpinus - spiwór
Jack Wolfskin - ręczniki szybkoschnące
NRS - palnik wielopaliwowy
Petzl - czołówka
Shimano - buty i sandały rowerowe
Tatonka - naczynia turystyczne
Shwalbe - Maraton XR, opony trekingowe
Brooks - rowerowe siodło turystyczne
Tekst i zdjęcia Dorota i Robert Ostrowscy
Zakończenie
Długo nie zapomnę ostatnich kilometrów naszej wyprawy. Dojeżdżałam do Szczebrzeszyna i byłam dumna z naszej czwórki: daliśmy radę i wracaliśmy pełni nowych wrażeń. Koniec wyprawy, na szczęście można już zacząć planować następną. W tej wyprawie udział wzięli:
Ada, lat 6. Była to jej pierwsza wyprawa rowerowa.
Piotr, lat 10. Druga wyprawa licząc tylko samodzielną jazdę.
Dorota, moja żona. Do turystyki rowerowej powróciła po 6 letniej przerwie. Jej główne zadanie to dbanie o dziatwę i pedałowanie do przodu.
Robert, na którym spoczywała: logistyka, serwis rowerowy, dokumentacja zdjęciowa i pomoc na ciężkich podjazdach
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia