Odjazdowy Bibliotekarz i hardkorowa młócka
To miała być casualowa niedziela spędzona z rodziną. Miała być, gdyż misterny plan popsuł wczoraj mój kolega, Witek, który przekazał mi wieść, że w niedzielę, czyli dzisiaj, w Dąbrowie Górniczej odbędzie się przejażdżka organizowana przez Miejską Bibliotekę Publiczną - Odjazdowy Bibliotekarz. Pozytywna inicjatywa, tutaj znajdziesz więcej informacji na jej temat. Skuszony wizją nażarcia się kiełbachą i wytargania kamizelki odblaskowej , decyzję podjąłem naprędce - jadę! Witek kręcił nosem, narzekając na aurę, skłaniał się ku opcji "na nie", natomiast Bethon nie stawiał oporu. Tyle wczoraj.
Dzisiaj ustawiłem się na spotkanie z Bethonem o godz. 14.30 i ruszyliśmy pod wskazany adres. Pogoda nie dopisała, ziąb nie zachęcał do kręcenia, lecz odzialiśmy się stosownie i podczas kręcenia zastanawialiśmy, jak wypadnie frekwencja. Ja stawiałem na całe 15 osób, łącznie z organizatorami. Po kilku minutach byliśmy na miejscu i... faktycznie, ludzi było tyle, co kot napłakał, lecz z każdą minutą robiło się coraz bardziej tłoczno. Od organizatorów wyszarpaliśmy po kamizelce (rozmiar L, więc się nie dopiąłem, ale i tak jest dobrze - przyda się w przyszłości), talonie na darmową kiełbachę (a jakże!), małej chorągiewce do przytwierdzenia do roweru i etykiecie do wpięcia między szprychy. Nie obyło się bez żenującej sesji fotograficznej, ku uciesze gapiów.
W tak zwanym międzyczasie pojawił się Witek. Tytułem dygresji, facet ma 50 na karku, ale prowadzi się zdrowo, żyje fit, więc ma kondycję. Przybiliśmy „piątki” i po kilku chwilach ruszyliśmy przed siebie z grupą. Do Odjazdowego Bibliotekarza przystąpiło ok. 40, może 50 osób, więc stosunkowo niewiele, co zrzucić trzeba na karb fatalnej pogody. Dokładnie w momencie startu stawki - z nieba poleciały żaby.
Wyruszyliśmy z centrum miasta, udaliśmy się nad Pogorię III, stamtąd nad Pogorię IV i czmychnęliśmy do parku Zielona, gdzie - w ośrodku wypoczynkowym - czekała przygotowana impreza. Trasa liczyła 10 km, stawka wlokła się niemiłosiernie (jechały z nami dzieciaki), ale nic to - można było pogadać, powygłupiać się i powzdychać do kiełbachy. Na miejscu talony wymieniliśmy na wurst z dodatkami (bułki z piątku, tak na oko oraz herbatę. Po wchłonięciu posiłku pożegnaliśmy się z imprezą, która niepostrzeżenie zamieniła się w pogaduchę intelektualistów.
Wespół z Bethonem mieliśmy plan brodzenia w błocku. Witek nie bardzo był chętny, ale w końcu dał się namówić i ruszył z nami. Pojechaliśmy zaliczyć pętlę wokół Pogorii II - było hardkorowo, bo rowery grzęzły w błocie. Opady deszczu zrobiły swoje, a Witek przeklinał pod nosem, że usrał rower. W końcu zobojętniał i zasuwał równo z nami, wariatami, przeżuwając błoto magazynowane między zębami i wypluwając w towarzystwie bluzgów. Spociliśmy się jak świnie, mimo padającego deszczu, a nogi dawały o sobie znać. Mój dupal powoli dochodzi do siebie, choć nadal boli. Spoko, wkrótce będzie dobrze.
Z Pogorii ruszyliśmy w kierunku domostw, ale po drodze pojawił się pomysł umycia maszyn na myjni bezdotykowej, korzystając z uroków "karcherki". Nasze maszyny były niesamowicie brudne, więc im się należało. Witek opłukał rower i ruszył do domu, a ja z Bethonem pojechaliśmy dobić się do pobliskiego lasu. Szybka trasa wiodąca leśnymi ścieżkami, usłana błotem i kałużami, dała nam masę frajdy, ale odzież i rowery pokryły się szlamem permanentnie. Ponownie podjechaliśmy na myjnię i zajęliśmy się swoimi stalowymi rumakami. Minuta pracy natrysku kosztuje 1 zł na łebka, co w zupełności wystarczyło, aby rowery odzyskały blask. Hm, w zasadzie zapomniałem, jak wyglądają malunki na mojej ramie, więc nawet ucieszyłem się na widok tak czystego sprzętu. Robiąc fotkę czyścioszka zauważyłem, że sztyca powoli dogorywa, a i siodło muszę wyregulować.
Pod koniec wycieczki, już na rozstaju dróg, wespół z Bethonem zajrzeliśmy śmierci w oczy, zatrzymując się na pogawędkę pośrodku bocznej uliczki, w którą władowało się auto z drogi głównej. Śmiejąc się z własnej głupoty, oddaliliśmy się na swoich wyczesanych rumakach pod domowe strzechy. To była hardkorowa przejażdżka, na liczniku wpadły kolejne 34 km.
Refleksja na dziś: wystarczy zainwestować ok. 1000 zł (rower + akcesoria), aby czerpać niesamowitą radość z życia rowerowego i - jak na lamera - hardkorowo jeździć.
Pomiary / wymiary / rozmiary - stan na dzień 9 maja 2013 r.
Waga ciała: 112 kg (pewnie zacznie spadać za miesiąc)
Łącznie przejechane km w bieżącym sezonie: 95
Pozdrower!
3 komentarze
Rekomendowane komentarze