Uciekając przed upałem
Nie wytrzymałem w domu...
Po pracy powinno się wypocząć, a nie kisić w takiej saunie. Wziąłem więc rower i...
Ruszyłem nad Wisłę przewietrzyć się w rowerowym pędzie i przy okazji pocykać obiecane fotki z tamtejszych lasów łęgowych. Miała być krótka przejażdżka... A wyszło jak zawsze. Rower po prostu ma coś takiego w sobie, iż pcha ku dalszemu. Może to i przesada, by nazywać to zaraz przygodą, ale w człowieku odżywa uśpiona na co dzień chęć poznania, którą gdzieś tam w tyle głowy pamięta jeszcze z lat dziecięcych.
Zaczęło się jednak całkiem zgodnie z planem, od ścieżek edukacyjnych we wspomnianych wcześniej lasach.
Zwiedziłem też przystań promową (na drugim zdjęciu, w oddali widać już drugi brzeg Wisły) i dowiedziałem, że bezpłatny prom w tym roku pływa już od pierwszego maja (tylko weekendy i święta). To doskonała wiadomość, jeśli skusimy się na wycieczkę do Kampinosu, bo z tego co się orientuję po drugiej stronie zaczynają się jego szlaki.
Przy okazji wśród drzew znalazłem też coś takiego:
Czy to nie przypadkiem jakaś zagroda z tunelem przystosowanym do podstawiania pod niego klatki ze zwierzęciem? Ciekaw jestem co tam wpuszczali. Może moje kochane dziki?
Na tym niby miała się skończyć wycieczka, ale pedały jakoś tak kręciły się prawie same, a myśl o zaduchu panującym w domu raczej nie zachęcała do powrotu. Wjechałem więc na wał i...
To naprawdę piękna trasa. Ciągnie się i ciągnie... Nigdy mi się nie udało jej całej zaliczyć. Niestety, w pobliżu Tarchomina, gdzie ten szlak jest utwardzony zbiera się dość spory tłum spacerowiczów. No i rowerzystów. Czasem jest naprawdę tłoczno i nie wszyscy przepadają tam za przemykającymi użytkownikami rowerów, głośno wypowiadając swoje wątpliwości, czy to aby na pewno szlak rowerowy... Z tego co patrzyłem oznaczenia szlaku pojawiają się dopiero dużo dużo dalej, na mojej mapie jednak całość zaznaczona jest jako Velo Mazowia Prawobrzeżny... czyli jednak szlak rowerowy i piesi nie mogą mieć pretensji. Ale fajnie by było, gdyby dało się im to udowodnić znakiem, a nie jakąś tajemniczą mapą z internetu
Dalej robi się bardziej dziko i pusto, ale pojawia się nowy problem, a wygląda on tak:
Ciężko to opisać ale ta ścieżka jest wyjątkowo wąska i lejkowata. Starczy mała nierówność, by otrzeć bokiem opony równolegle o jej brzeg, a przez to, że są one lekko wzniesione i porośnięte sztywną, stawiającą opór trawą traci się na moment kontrolę nad rowerem. Trochę jak przy podjeżdżaniu bokiem pod krawężnik. Jakiś czas można spokojnie kontrolować kierownicę, by jechać centralnie, ale po parunastu minutach utrzymanie się na tym torze jest naprawdę niezłą sztuką. Wygląda jak nic, a jest wyjątkowo upierdliwe, szczególnie że fragmentami idzie przy samej krawędzi wału. Widziałem sporo mniej wprawnych (żeby nie powiedzieć niedzielnych) rowerzystów na szlaku, którzy mieli z tym spory problem.
Nie chcąc wracać tą samą trasą zjechałem w przytulnie wyglądający lasek koło Jabłonnej, bo pamiętałem, że tam gdzieś były fajne ścieżki rowerowe.
Niestety, urokliwy las, którym jechałem skończył się bezpośrednio jezdnią, po której z dość nieprzepisową prędkością mknęło naprawdę sporo samochodów (czarna kropa na mapie). Jak to na nie-dzielnego rowerzystę przystało, mina mi zrzedła. Zastanawiałem się chwilę, ale w końcu podkuliłem ogon, pamiętając, że kawałek wcześniej w lesie w odpowiednią stronę odbijała dzika ścieżka. Wróciłem do niej i okazało się, że to jakiś samochód wjechał sobie na chama głęboko w las kosząc wszystko na swojej drodze... hmmm... z mieszanymi uczuciami pojechałem jego niszczycielskim śladem, wiedząc, że w tej chwili wcale nie jestem lepszy od niego. I wtedy przejechałem młodą konwalię, która wyrastała z miejsca, gdzie jeszcze niedawno samochodowe koła zmasakrowały ściółkę... I dotarło do mnie, że kroczę Ciemną Stroną Mocy.
Wróciłem się do jezdni i... Okazało się, że musiałem jechać nią tylko niecałe dwie minuty, bo zaraz za najbliższym zakrętem zaczynały się luksusowe ścieżki rowerowe Jabłonnej. Jak widać ostatecznie opłaca się postępować właściwie
Na zakończenie wypada dodać, iż bardzo cieszę się, że wziąłem ze sobą wodę, czapkę z daszkiem i koszulkę z wysokim kołnierzykiem. Skwar na odkrytych fragmentach wału był naprawdę zabójczy i paru nieprzygotowanych rowerzystów, których mijałem wyglądało jakby zaraz miało paść trupem. A trasę oczywiście polecam, choć następnym razem wróciłbym pewnie tą samą drogą po wale i ominął epizod z Jabłonną
1 komentarz
Rekomendowane komentarze