Nareszcie!
Słońce, upał, brak prognozowanego deszczu...
Aż ciężko uwierzyć. A jednak! Wreszcie, po wielu dniach wyczekiwania na ładną pogodę, podjęliśmy się planowanej wycieczki nad Zalew Zegrzyński. Zaraz na początku szlaku powitało nas powyższe pocieszne graffiti, co tylko poprawiło grupowe morale. A grupa tym razem była trochę większa, do towarzystwa dokoptowaliśmy sobie bowiem naszego sąsiada, wiernego towarzysza niedzielnych rowerowych wojaży.
Taka grupa budziła już odpowiedni szacunek i mimo dość sporego tłoku i osobników pędzących na złamanie karku po wąskich odcinkach szlaku udało nam się w miarę bezpiecznie przemknąć naszym peletonem
Wcześniej obliczaliśmy że wyjdzie koło 40km, wyszło niemal równo 50km:
Muszę przyznać, że krążące po sieci opinie, jakoby była to jedna z najatrakcyjniejszych około-warszawskich tras wycieczkowych są jak najbardziej zasłużone. Szczególnie w taką letnią pogodę jest tam naprawdę pięknie. Dodatkową zaletą jest niemal ciągła bliskość wody, która w taki upał bardzo efektywnie chłodzi.
Byłoby jednak o wiele bardziej malowniczo i przyjemnie, gdyby nie wyrąb drzew rosnących przy samym brzegu kanału, wzdłuż szklaku:
Dość długo zastanawialiśmy się jaki jest cel całego tego przedsięwzięcia (wzdychając z żalem na myśl o zbawiennym cieniu, który te drzewa mogłyby nam zapewnić), ale do niczego sensownego nie doszliśmy. Może ktoś wie po co je ścinają? Czy ich brak nie spowoduje przypadkiem, że te zbocza będą się dużo łatwiej osuwały do kanału?
W każdym razie w końcu dotarliśmy do Nieporętu. Masakra. Była tam chyba z połowa Warszawy.
W końcu dopchnęliśmy się do jakiejś jadłodalni wciśniętej klinem między ekskluzywnie wyglądające hotele i centra rozrywkowe dla całej rodziny. Przy akompaniamencie wrzasków uroczej dzieciarni skonsumowaliśmy zasłużoną karkówkę. Wszak (jak wyliczył blogowy kolega camel1989) 40km to 2tyś kalorii, trzeba było więc odzyskać cenny wyparowany tłuszczyk
Niech rowerowi smakosze się jednak strzegą. W tym kurorcie keczup, musztarda, bułka i ogórek w ilościach pokazanych na zdjęciu kosztują dodatkowo, każde po złotówkę
Była to pierwsza tak długa wycieczka w tym sezonie, druga co do długości w naszej karierze i muszę przyznać, że jestem zadowolony. Przy moim rowerze o dziwo (bo sam w nim grzebie) wszystko idealnie działało, nowe siodełko (Selle Royal Alpine) spisało się na przyzwoitą czwórkę z plusem. Tyłek niby po przejechanym dystansie mnie bolał, ale nieporównywalnie mniej, niż przy starym siodełku. A dodatkowo odkryliśmy świetną trasę, z której na pewno jeszcze często będziemy korzystać... tylko ten nieszczęsny Nieporęt... Czy ktoś tam jeździ i może w okolicy polecić jakieś przyjemnie miejsce, gdzie nie ma tłumów i można spokojnie usiąść i dobrze zjeść?
2 komentarze
Rekomendowane komentarze