Uwaga leci...
Pojechałem dzisiaj na mój standardowy szlak w KPN, czyli "czarny" zaczynając w Laskach. Jadę sobie, jadę. Słychać piły motorowe... Coś tną. No ale jadę dalej. Stwierdziłem, że z czarnego odbiję na żółty. Ujechałem nie więcej niż 100 od rozjazdu a nad znakiem ogłoszenie tejże treści.
No dobra, назад! Pojechałem dalej czarnym szlakiem, ale coś się nie zgadza. Odgłosy coraz wyraźnie. Patrzę, a tam wycinka trwa w najlepsze, wzdłuż czarnego szlaku, gdzie chodzą ludzie z dziećmi i jeżdżą rowery. Boczkiem, boczkiem, ale objechałem. Ja rozumiem, że ktoś może mieć problemy z przejściem testu Ishihara (tak jak ja), ale żeby nie być w stanie odróżnić czarnego od żółtego...?
No to zakupów gadżetów ciąg dalszy. W tym szaleństwie jest metoda. Swego czasu kupiłem dwa siodełka, jedno leżało sobie grzecznie przez pół roku. Już chciałem je oddać, a tu nagle bach! Uratowało mi zadek (przed zakupem nowego na gwałt w zwykłym sklepie). Tym razem hamulce. W MTB mam hamulce Shimano M445. Rower dużego przebiegu nie ma, ale klocki żywiczne. Oglądałem je ostatnio. Nie są w złym stanie, ale w tym tempie raczej nie dożyją zimy. Zatem uprzedzając fakty już teraz kupiłem zapas.
Oryginał w pudełku kosztuje coś koło 40-50 PLN/zacisk. Czyli na rower trzeba wydać około 100 PLN. Ja natomiast kupiłem je za około 29,99/zacisk. Wersja OEM - czyli bez pudełka. Wydają się być oryginalne. Bo kto by się bawił w wytłaczanie firmowych napisów robiąc zamiennik...
Jako, że mój plecak miejski się rozleciał, musiałem kupić nowy. Przy okazji oczywiście nie mogłem sobie odmówić jakiegoś rowerowego gadżetu. Plecak typowo rowerowy. Hi-Tec Asila. Pojemność 35 litrów. Wygięty stelaż umożliwia przepływ powietrza. To naprawdę działa! Sprawdzone w boju. Jedyny mankament tego plecaka, to nieco upośledzona komora, przez łukowato wygięty stelaż, co zmniejsza jego efektywną pojemność. Poza tym jest ok.
Można się ze mnie śmiać, że jeżdżę z dużymi plecakami, gigantycznymi sakwami (tak jak to robi mój sąsiad). Ale w przeciwieństwie do tych, którzy pakują się w kieszeń, jestem gotowy na wszystko. Doświadczenia z przeszłości, kiedy musiałem wracać 15 km pieszo do domu, czy też akcja z zeszłego roku... Przewróciłem się na bok w lesie. Gdybym przewrócił się 5cm dalej, pewnie skończyłbym na ojomie z przebitym płucem i gałęzią pod ziobrem... Teraz mam ze sobą apteczkę - samochodową - gdy jadę gdzieś, gdzie nie kręci się zbyt wiele osób.
A na koniec zabawny akcent znaleziony gdzieś na leśnej tablicy informacyjnej.
Jestem mniej więcej pomiędzy 2 a 3. Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Żeby spalić 10kg tłuszczu, to trzeba równo jeździć 6-7 tyś km rocznie - co w ogólności jest poza zasięgiem przeciętnego Kowalskiego.
1 komentarz
Rekomendowane komentarze