Drzwi do lasu
Dzisiejszy wpis to wersja short, bowiem nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego, za to było śmiesznie. Jako że w rowerowanie wciągam swojego pierworodnego, w miarę regularnie jeżdżę z nim (zazwyczaj 12, 13 km – tak zwykle wychodzi). Zgodnie z maksymą "Nie ma lipy!", nie oszczędzam synka, lecz cioram go jak najwięcej w lesie. Dzisiaj na Śląsku były przelotne opady, więc w lesie nie brakowało błota. Miejscami było tak ślisko, że i ja spadłem z siodełka, ratując się przed glebą, a młodzian zaliczał wywrotki regularnie. Wspólna jazda to wspólnie spędzany czas, reprymendy, wskazówki, rozmowy o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie zacząłem wkręcać młodziaka, że nie można uczęszczać wybranymi ścieżkami, bo w lesie są drzwi. Nie minęło 15 minut, a na końcu zapomnianej dróżki, którą jechaliśmy po raz pierwszy, ujrzeliśmy taki oto widok...
Młodzian stanął jak wryty, ja parsknąłem śmiechem. Kiedyś opowiadałem mu o bocianach i kapuście...
4 komentarze
Rekomendowane komentarze