"Pięćdziesiątka" bez popitki
Stało się, dzisiaj przełamałem barierę psychologiczną, wreszcie przeskoczyłem nad poprzeczką, która ustawiłem względnie wysoko. W towarzystwie kumpla (BTH) zaliczyłem trasę o długości 50 km. Na samą myśl o tym wydarzeniu dęba stają włosy na plecach, bo niespełna dwa miesiące temu nie tyle miałbym z tym problem, co byłoby to niemożliwe. Nie obyło się bez przygód i głupawki. Czego doświadczyliśmy i ile schudłem, przeczytasz o tym poniżej.
Dysponując sporą ilością czasu i mając motywację, wespół z BTH wybraliśmy się w trasę objazdową: dom - park Zielona - Pogoria III - Pogoria IV - Ostra Góra - Sikorka - Ujejsce - Pogoria IV - Pogoria III - centrum Dąbrowy Górniczej - dom. Ufff... Wyruszyliśmy o godz. 11.00, nieco "wczorajsi". Ja położyłem się spać ok. godz. 4.00, a kumpel-kibic zatankował poprzedniego wieczoru co nieco napojów wyskokowych. No, ale jak jest ustawka, to trzeba się pozbierać. Wyruszyliśmy więc nie tryskając optymizmem, ale chłopaki nie płaczą. Po przejechaniu kilku km zaczęło "płakać z nieba", co dało nam sporo radochy. Po zaliczeniu 15 km byliśmy już wystarczająco pobudzeni, zaczęła się delikatna wspinaczka na Ostrą Górę - drogami publicznymi, na okrętkę, konsekwentnie przed siebie. Z daleka góra wygląda umiarkowanie przerażająco, ale im bliżej, tym bardziej straszy.
Wreszcie dotarliśmy do stóp góry, wjechaliśmy w las i zaczęła się wspinaczka. Ufff, pot mieszał się z deszczem spływającym po twarzy i nie tylko, sapaliśmy wniebogłosy, głośno komentując okoliczności natury. Po ok. kilometrowym podjeździe, momentami bardzo stromym jak na lamerów, wreszcie zastaliśmy płaski szczyt, a później z górki na pazurki.
Oboje dysponujemy v-brake'ami, więc deszcz nam nie pomagał - trzeba było się pilnować, aby wyrobić na każdym zakręcie. Jadąc ok. 3 m za kumplem dostałem prosto w oko grudką błota, co boleśnie skłoniło mnie do zachowania większej odległości. Po kilku minutach wylądowaliśmy na Sikorce, a stamtąd zaliczyliśmy Ujejsce.
Ujejsce to miejscowość piękna, tyle że cholernie pofałdowana - długi podjazd polną drogą nie należał do specjalnie relaksujących, więc dorwała nas głupawka. Oto znaleźliśmy świetnie zakamuflowany czołg, czekający na okazję do oddania strzału.
Znalazł się i bunkier (autentyk).
I choć w koledze odezwał się zew natury...
...zdecydowaliśmy, że zbojkotujemy tę militarną okolicę niczym dzieci-kwiaty.
Popędziliśmy na Pogorię IV, aby przebić się przez las i wylądować na Pogorii III. Przed wyjazdem pouczyłem kolegę, że na taki wypad wypadałoby zabrać ze sobą zapasową dętkę, aby ewentualnie zaoszczędzić sobie spacerku. Wykrakałem, tyle że to ja złapałem laczka. Niewiele brakowało, abym zaliczył glebę, lecz uszedłem z życiem. Mając już wprawę w zmienianiu dętki, z fantem uporałem się w kilka chwil, przy okazji powstał film instruktażowy, jak poradzić sobie z taką operacją w warunkach polowych.
http://www.youtube.com/watch?v=zeZdBuBGFgo
Bez ekscesów dotarliśmy w okolice swych domostw. Kolegę odstawiłem pod klatkę (jak za dawnych czasów, yo! , ale spojrzawszy na licznik stwierdziłem, że wynik rzędu 47 km to profanacja, więc dobiłem w pobliskim lesie 3 km i grzecznie wróciłem do domu, zaliczając zasłużony prysznic. Waga wskazała ubytek rzędu 0,7 kg, lecz zrzucam to na karb odwodnienia. Mam nadzieję, że jutro odnotuję niewielki przyrost masy.
Edit: Następnego dnia wszedłem na wagę i przecierałem oczy ze zdumienia - wskazywała ponad 1 kg mniej! Przed wycieczką ważyłem 116,7 kg, a dnia następnego 115,4!!! Przy czym jadło i napitek spożywałem w normalnym trybie!
Mogłoby się wydawać, że po przejechaniu 50 km nogi odpadną, lecz nic z tych rzeczy. Po dojechaniu na chatę byłem wprawdzie zmęczony jak koń po westernie, wręcz śpiący (mało snu poprzedniej nocy), ale nogi (ogólnie ciało) nie dawały o sobie znać. Kondycja rośnie, organizm przyzwyczaił się do tego rodzaju wysiłku. Jest dobrze. Zamiast uwalić się na kanapie, po godzinnej przerwie wybrałem się z rodzinką na sobotni spacerek. Tym razem samochodem, pojechaliśmy... do parku Zielona, na Pogorię III oraz IV. Uradowany jak dzieciak i dumny niczym paw pokazywałem żonie, jaką trasę dzisiaj zaliczyłem, malując palcem po horyzoncie.
To był wspaniały dzień, świetnie spędzony - najpierw w doborowym towarzystwie kumpla, z satysfakcjonującym wysiłkiem, a później w rodzinnym gronie. Z przyjemnością spędzałbym takich więcej, ale życie dorosłego człowieka to nie bajka...
Panie i Panowie, Ladies and Gentlemen! Rower wkręcił mnie konkretnie i dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez jazdy na dwóch kółkach. Oglądam filmiki na YT o tematyce rowerowej, myślę o trasach (coraz dłuższych), połknąłem bakcyla z domieszką błota. W przyszłym sezonie na pewno kupię porządny sprzęt (może 29er?) i będzie się działo. Plan na bieżący sezon to nakręcenie 1500 km i zrzucenie kilku kilogramów. Mam nadzieję, że się uda. W pojedynkę lub towarzystwie. Pozdrower!
Mój blog zmierza konsekwentnie do 10 000 wyświetleń. Czas najwyższy rozejrzeć się za tortem...
Dzisiaj pękło: 50 km
Stan licznika: 570 km
10 komentarzy
Rekomendowane komentarze