I w pizdu...
Minionej nocy targały mną różne myśli, postanowiłem ponadto nadrobić nieco zaległości z dziedziny popkultury, w efekcie czego oddałem się w ramiona Morfeusza ok. godz. 3.30. Snu wiele nie zaznałem, więc mijający dzień miałem niezbyt udany. Jak się człowiek nie wyśpi, to jest niemrawy, niezbyt pozytywnie nastawiony do świata, wręcz zmulony. Tak, "zmulony" to najlepsze określenie. Mimo tak fatalnego nastroju i chwilowo kiepskiej kondycji fizycznej (wydajność oceniam na 50%, w porywach), ok. godz. 19.00 wsiadłem na rower, aby naszarpać kilka kilometrów, niczym pies spuszczony z łańcucha. A to wszystko z powodu przymusowej pauzy w pedałowaniu oraz kolejnych treningów z moim podciepem:). "Basta, dzisiaj jeżdżę sam!" - pomyślałem i tak się stało.
Opalając się w słonecznym cieniu na balkonie sądziłem, że panuje piękna pogoda, więc wyskoczyłem bez bluzy, jedynie w t-shircie. Po kilometrze kręcenia zrozumiałem, że popełniłem błąd, ale zacisnąłem zęby. Wietrzysko wiało tak intensywnie, że momentami trudno było mi osiągnąć prędkość 20 km/h. Po dotarciu na Pogorię podjechałem do sklepiku, aby kupić wkład do bidonu. Podczas schodzenia z roweru narobiłem bajzlu, potykając się i lądując na stoliku. Na szczęście ludzi nie było za dużo, więc obeszło się bez pośmiewiska. Uzmysłowiłem sobie, że faktycznie jestem słaby, zmęczony i rower to nie był dobry pomysł. No, ale skoro błąd już popełniłem, chciałem czerpać jego przyjemne konsekwencje:). Wyruszyłem do parku Zielona, na miejscu cień podejrzeń padł na przednie koło, które zdawało się lekko sflaczeć. Wszak jeżdżę od dłuższego czasu na sztukowanej dętce. Jestem twardzielem, więc nie zwracając uwagi na pierdoły ruszyłem dalej. Dotarłem na tamę na Pogorii z lekko wywalonym jęzorem. Musiałem zmagać się ze zmęczeniem i dmącym wiatrem. Jak się okazało kilka chwil później, dodatkowe wyzwanie stanowił flak. Tak, cholera, flak. Oczywiście powietrze zeszło z koła, gdy byłem w punkcie najbardziej oddalonym w linii prostej od domu. Tak na oko 10 km, tak z buta też 10 km:). Autobusu nie uświadczysz, a dyliżans spóźnia się średnio o 2 tygodnie.
Mając na wyposażeniu pompkę, zestaw do łatania dętki oraz narzędzia, w pierwszej chwili pomyślałem o wybebeszeniu koła i zrobieniu porządku z dętką. Niestety, górę wzięło zmulenie, więc wyciągnąłem pompkę z nastawieniem na powrót do domu w systemie ratalnym. Skończyło się na spokojnym pedałowaniu do domu z dwoma dodatkowymi postojami na pompowanie. Lekko wymarznięty i wyrąbany jak koń po westernie padłem na krzesło obrotowe i wstukałem niniejszy tekst. W pizdu...
Na pocieszenie, na Pogorii pstryknąłem jedną fotkę - nie mogłem się oprzeć (masa ptactwa, ledwo widocznego na zdjęciu). Do następnego, a teraz... dobranoc.
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze