Ćwiartka na rozgrzewkę
Jeśli nie stronisz od alkoholu, z pewnością kliknąłeś mimowolnie w nagłówek niniejszego wpisu. Nie o libacjach jednak będzie on traktował, lecz o tym, jak dzisiaj dzielnie pedałowałem. Napomknąć muszę zatem, że machnąłem dzisiaj bez problemu 41 km. Ćwiartka to z kolei 25 km, które wykręciłem z uśmiechem na twarzy i poczułem wówczas ogromną motywację do dalszej jazdy. Ot, rozgrzewka. Kilka tygodni temu byłoby to nie do pomyślenia! Nogi nie odmawiały posłuszeństwa, w terenie leśnym pedałowałem jak najęty, tchu mi nie brakowało. Jestem cholernie miło zaskoczony swoją kondycją, która rośnie w oczach, że się tak wyrażę. Dodam, że ok. 10 km z przebytego dystansu pokonałem w tzw. trudnym terenie - las, piasek, zjazdy i podjazdy. Z przyczyn obiektywnych zmuszony byłem zrobić kilkudniowy odpoczynek od roweru, więc obawiałem się, że zaliczę dzisiaj nie więcej, jak 10, może 15 km w ramach rozruszania mięśni, a tu taka niespodzianka. Było chłodno, więc warunki sprzyjały wytężonemu wysiłkowi, ale i wietrznie, co jazdę utrudniało.
Szalałem na dąbrowskich Pogoriach. Kompleks akwenów jest o tyle fantastyczny, że - owszem - można jeździć asfaltówką wokół Pogorii III, ale wystarczy odrobina finezji, aby zjechać z głównego traktu i klucząc leśnymi ścieżkami doskonale się bawić. Tak, tak, moi mili, jazdę na rowerze począłem traktować w kategoriach dobrej zabawy. Dzięki zaprawie nie są mi już straszne podjazdy (oczywiście bez przesady, na Mount Everest nie podjadę, zresztą na Morskie Oko też bym się nie rzucił, hehe), większe dystanse, trudnego terenu wręcz szukam zamiast omijać, a las... No, do lasu to ja mógłbym się przeprowadzić. Szczególnie pożądane przeze mnie są błotniste sadzawki, w których uwielbiam brodzić. Takie rzeczy na stare lata, ech;)...
Wracając do Pogorii, moje tournee zazwyczaj wygląda następująco: dojazd do Pogorii III, okrążenie, jazda do parku Zielona, następnie dojazd do tamy na Pogorii IV, stamtąd wzdłuż brzegu w kierunku Pogorii III, dojazd do III i odbicie na Pogorię II, pętla wokół II szeroko w lasach i powrót na III do linii startu/mety. Wariacji jest masa, po drodze - żeby nie poczuć znużenia - zaliczam krótkie lub dłuższe odcinki leśne czy szutrowe i jakoś się to kręci. Żałuję jeno, że mój kumpel nie może za często kręcić ze mną, ale takie jest życie. Jeszcze to nadrobimy.
Poniżej kilka zdjęć prezentujących piękno podziwianych przeze mnie krajobrazów. Fotki wykonałem kilka dni temu, gdy sprzyjała aura.
Dzisiejszy wypad uznałbym za kompletny, gdyby nie pewien szkopuł natury technicznej, mianowicie przed wyjazdem zapomniałem zatankować bidon, a i kasy nie zabrałem. Wprawdzie w Pogoriach wody nie brakuje, ale... chłeptanie słonej wody nikomu na zdrowie nie wyszło. Jeździłem więc z jęzorem wywalonym do korby, ale dałem radę. Po powrocie do domu, czym prędzej uzupełniłem płyny o pojemność bidonu - 0,7 l mineralki wciągnąłem jak wielbłąd. Ufff... Ponadto nie obyło się bez drobnej kontuzji. Otóż podczas leśnej przeprawy przejechałem ze sporą prędkością bardzo blisko krzaków i jakiś wredas pokiereszował mi lewą dłoń. Cholerstwo wbiło mi się pod skórę i za nic nie mogłem go wyciągnąć paznokciami oraz zębami. Trafił kilka cm poniżej uciętych palców rękawiczki. W domu wszystko stało się jasne - to był spory skurczybyk. Wprawdzie bolało podczas jazdy, ale dzielnie kręciłem, bo ból to poniekąd przyjaciel rowerzysty. Jak boli, to człowiek czuje, że żyje, prawda?
Do następnego wpisu, pozdrower!
Stan licznika: 350 km!
Mój blog zaliczył już grubo ponad 5 tysięcy wyświetleń. Dziękuję i proszę o więcej.
19 komentarzy
Rekomendowane komentarze