30 km z przygodami
Dzisiaj na Śląsku panowała piękna pogoda, więc postanowiłem - a jakże! - wsiąść na rower i trochę pokręcić. Niesiony na fali wczorajszego szaleństwa, postanowiłem rzucić się na głębszą wodę, a w zasadzie tuż obok wody - w Dąbrowie Górniczej jest bowiem gdzie jeździć, mianowicie wybrałem się nad zalew Pogoria. Dodatkową motywację stanowił fakt, że dzisiaj dotarł do mnie licznik rowerowy, który czym prędzej zainstalowałem i skonfigurowałem.
Z chaty na Pogorię wybiło 4,8 km, to była rozgrzewka - trochę pod górkę, trochę z górki, głównie płaski teren. Gdy doturlałem się na miejsce, wziąłem głęboki oddech i pojechałem zaliczyć rundkę wokół zbiornika wodnego. Jako że wokół ciągnie się ścieżka rowerowa, jazda to czysta przyjemność. Masa ludzi na rowerach, rolkach, biegaczy, spacerowiczów, "nordiców" i innych zakochanych par.
Wiedziałem, że trasa liczy ok. 6 km (uściślając, licznik wskazał 6,2 km), więc sądziłem, że się porządnie spocę. Nie, nic z tych rzeczy, Pogorię objechałem bez zająknięcia, roniąc kilka kropli potu i połykając kilka komarów.
Podbudowany tym małym osiągnięciem, jako lamer z krwi i kości przystąpiłem ochoczo do zaliczenia drugiego, a następnie trzeciego okrążenia! Dałem radę bez problemów, a nawet zbaczałem z głównej trasy, aby tuż przy brzegu powściekać się w głębokim błocie zalanym wodą, klucząc między drzewami. Jak ja to lubię! Powtórzę się, ale MTB to był dla mnie najlepszy możliwy wybór.
Po zaliczeniu 2 okrążeń postanowiłem zmienić miejscówkę - pobujać się w lesie w okolicach domu. Zamiast pędzić prosto, odbiłem jednak na dąbrowski park (okolice Nemo) i... zdarzyła się tragedia. Podczas próby wjazdu na bardzo stromą górkę, gdy wstałem z siodła - strzelił łańcuch. Kląłem pod nosem, bo jeżdżę dosłownie kilka dni na nowiutkim rowerze, a tu taki pech. Widocznie to jest cena, jaką muszę płacić za swoją masę ciała. Łańcuch przerzuciłem przez ramę i ruszyłem z buta na chatę.
Na szczęście połowa drogi była z górki, więc wskakiwałem na siodło i zjeżdżałem, bo hamulce się nie zerwały:). Tak oto skończył się dla mnie ten rowerowo piękny dzień. Gdyby nie niespodziewana awaria, zaliczyłbym pewnie dodatkowe 10 kilosów, a skończyło się na 29, co i tak uważam za niesamowity sukces. Jutro zapylam (z buta, hehe) do serwisu, aby dogadać się z łańcuchem.
Do przeczytania!
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze