pomysł na majówkę, czyli jak objechaliśmy ponad 2 tys. kilometrów
Realizacja planu rowerowej wycieczki latem 2012 roku w toku. Tymczasem troszkę wspominek z lata 2011. Jedna z naszych tegorocznych wycieczek ...
W sumie mam całkiem fajne życie (choć jak każdy mogę czasem ponarzekać). Rodzice z domu jeszcze nie wykopali, do obiadu co najwyżej pół litra wody więcej wleją, mam gdzie spać, jest mi ciepło i mam za######isty widok z okna. Najlepiej patrzy mi z niego się w gwiazdy - poducha na parapet, zwłoki na poduchę i patrze, patrze, patrze i marze o świcie, marze i jest! Pomysł jest!
Słowacja zafascynował mnie już dawno temu, a w lutym z połówka byliśmy w Besenovej, na Chopoku i w Popradzie. Kraj ludzi nader lajtowych (pamiętam jak sylwestra 2007/2008 spędzaliśmy ze Słowakiem z Krakowie - Boże nawet na śniadanie było - "to co po jednym?"; mówią, że Polacy to kraj alkoholików. My pijemy mocne trunki oni słabsze ale za top w jakich ilościach. Do wszystkiego jak nie wino to jakaś wódeczka. Czemu lajtowi? - sklepy pozamykane o 17 - od 16.30 Cie nie nawet wpuszczą. W sobotę do 12, w niedziele już tylko duże markety są pootwierane. I dobrze - sprzedawca też człowiek niech odpocznie. U nas nawet w Wigilie pracują do 22 (Tesco). Kto do ch****y łazi do sklepu o 20 w Wigilię, ot nasza kapitalistyczna czkawka. Tak długo nic nie było, że dziś obowiązkowo choćby lodówka pękała w szwach "trza jechać do Biedronki" (swoją drogą mam stamtąd super Atlas Turystyczny Europy za 20 zł).
Wracając jednak do okna i bujania w obłokach po lampce (albo dwóch) czerwonego wytrawnego... Majowy weekend nie jak zawsze w okolicy ale za granicą. Budżet ograniczony, termin ograniczony, czas nieograniczony (urok pracy na własny rachunek, bez szefa nad głową)! Myślę dalej ... Słowacja... hmm... patrzę na mapę - o kurde jak stamtąd blisko na Węgry (Makłowicz - ten od gotowania i mruczenia przy tym jak kot - zapodał kiedyś odcinek nad Balatonem). Patrzę na mapę dalej - o kurde i Chorwacja nie daleko... Aż mi się oczy zaświeciły - jedziemy zwiedzać. Moja połówka zawsze chętnie przystaje na moje pomysły, jedyne zastrzeżenia to Chorwacja - jedziemy we dwoje, więc nie uśmiecha się prowadzić tyle kilometrów, lepiej gdzieś odpocząć dłużej niż gnać przed siebie. Tak można tylko na rowerze.
Plan na wycieczkę:
Słowacja - Bratysława, nocleg u kuzynki, trzy dni
Budapeszt - jeden dzień, tylko zwiedzanie i powrót do Bratysławy
Balaton - zwiedzanie, opalanie trzy dni
Miszkolc Tapolca - wizyta na kąpielisku, leniuchowanie, trzy dni
osób - dwoje
budżet - 1 200 zł od osoby
samochód - Toyota Rav 4 (silnik 2 litry, LPG , ale co z tego jak pali 13 gazu)
plan przejazdu - ustalany na każdym skrzyżowaniu
bagaż - ubranka na każdą pogodę,
jedzonko - pół lodówki i 1/4 spiżarni (wzięliśmy dosłownie wszystko - w końcu Euro to nie przelewki)
materiały dodatkowe - od cholery entuzjazmu:)
Etap 1 Bratysława
Przejazd do do Bratysławy jak najbardziej spokojny. Żadnych awarii, zagubienia, ciepło, miło, sympatycznie. W stolicy u naszych sąsiadów odbywały się wówczas mistrzostwa w hokeju, więc Słowacy balowali od rana do nocy. Naród pozytywnie zakręcony, strasznie pozytywnie nastawieni do świata i obcokrajowców. Całe centrum Bratysławy zjeżdżone przez nas wzdłuż i wszerz rowerem tętniło życiem hokejowym, nawet wtedy gdy gospodarze przegrywali kolejne mecze mimo tego, iż byli faworytami.
Najważniejszy punkt naszej wyprawy to oczywiście sklepy. Ha! dzięki za dyskonty. Lidl i specyfiki słowackie. Oni kochają likiery i wszelakie wódki na ziołach - my też. Co kupiliśmy - przepiliśmy wieczorem. Bratysława jest piękna, mosty, nadrzeczne deptaki, muzeum, nawet galeria zrobiła na nas wrażenie. Słowacy genialny naród, jak z żadnym innym można się dogadać. Mam nawet wrażenie, że oni nas bardziej rozumieją jak my ich.
Etap 2 Budapeszt
Jaieś 200 km od Bratysławy świetną autostradą (winietka coś koło 20 zł na 10 dni- już nie pamiętam dokładnie). Budapeszt - najpiękniejsza stolica jaką dotąd widzieliśmy, nawet Wiedeń może się chować). Ale niestety rowery zostały w bagażniku:( lało jak z cebra, a my nie mamy błotników. No to połaziliśmy cały dzień. Potem tylko żałowaliśmy, że jednak nie zmoczyliśmy się na rowerze, przecież ubrania można zmienić a ile zobaczylibyśmy więcej (obiecaliśmy sobie tam wrócić).
Siedzimy w restauracji na wyspie Św. Małgorzaty, kelner pyta o to o tamto a ja ani me ani be - o mój Boże Madziary mówią nie wiem po jakiemu i nie wiem co, nic nie załapiesz, nic nie wychwycisz, nawet intonacja taka, że nie wiesz czy on się pyta, dziwi, krzyczy, jest miły, zły... wiem jedno nie znam angielskiego a już na pewno nie w wykonani u naszego kelnera. Ceny zgrabne, choć maja kryzys.
Największy szok? -wszechobecne maluchy, duże fiaty, lady i polonezy. Myślę sobie co za biedny naród, jak się wożą naszym 126p. Ale chwila, chwila to większe cwaniaki niż nam się wydaje! Te stare bryki to odpowiedź na ceny benzyny - 85 jest przecież tańsza. U nas już jej prawie nie ma a u nich jest na każdej stacji CPN i to sporo tańsza. Za to gazu na Węgrzech nigdzie! O rety już boli mnie serce - Toyotka pije i pije a tu ciągle rezerwa. Wracamy - coś pasowało by zjeść... niespodzianka - wszystko zamknięte. Każdy market zamknięty ( jest niedziela), w sumie oki dbają o kasjerki ale jasny kij - ja chce coś zjeść. Widzimy McDonald's i znowu bariera językowa. Oni nawet migąja inaczej niż my. W końcu udało się nam zamówić. Powrót.
Etap 3 Balaton
Co sie naszukaliśmy miejscówki... Wybór padł na Siofok. Podobno miasto rozpusty i nocnych klubów - o tak, faktycznie. Zanim dotarliśmy dobra parę razy się zgubiliśmy, mapa się zgubiła, nawigacja się zgubiła, zdążyliśmy się pokłócić. W reszcie jest - jak to mówił nasz kuzyn taka tam błotna kałuża - BALATON!. Nic bardziej mylnego. Toż to riwiera francuska. Chwila zachwytu i oki pasowało by znaleźć lokum. Szukamy. Niemiecki znam, angielski zna połówka i co - i wielkie nic. Ten naród nie zna nawet rosyjskiego o czym przekonaliśmy się później. W necie pisali, że się dogadamy po niemiecku a tu nic, znowu gadka na migi, znowu ledwo co, ale jest pokój za 15 Euro:). Gospodyni pani lekko grubsza ale milutka, mimo, że wszystko poszło na migi (na kalendarzu pokazaliśmy ole chcemy dni, ona nam na kalkulatorze cenę, pies pokazał nam gdzie nasze miejsce - z dale od niego. Pokój obleci, ale za to do morza tylko 50 m. Nad samym Balatonem pokoje po 25 Euro i więcej. Toyota zaparkowała na podwóreczku a my idziemy na zakupy. Lidl! A tu likiery jeszcze tańsze jak w Bratysławie:) Powrót z zakupów (znowu 70% kasy poszło na %).
Dobra pora na romantyczny spacer brzegiem Balatonu. W ręce dwulitrowa butelka wina za 400 forintów, czyli 3 zł za jeden litr wytrawnego czerwonego. Aleśmy popili, nie mam pojęcia jak i kiedy wróciliśmy do domu i czemu pies gospodyni - Czopi nas nie pogryzł Rano wstajemy pełni dobrego nastroju (dziwnym trafem ani razu nie bolała nas głowa-dobre mają te alkohole)w tv tylko Viva i jedna piosenka na okrągło( a my ni kija - nic po madziarsku). Spacer - o w misia paszcze upał! nie mam spodenek. Szukamy jakiegoś targu, sklepu. O jest! chińskie centrum. Szok! jak tu tanio a jaka jakość materiałów. Tośmy się obkupili:) polecam chinoli na głównej w Siofoku.
W ręce znowu butelka z % idziemy się opalać - wysyłamy zdjęcie koledze my bikini, spodeneczki i MMSem pozdrowienia znad Balatonu! Kolega odpowiada zdjęciem zaśnieżonego Działoszyna i pisze - pozdrowienia z Alaski. Pamiętacie te śnieżyce w majowy weekend?. Sypało i to konkretnie. Opalamy się, opalamy, pijemy i ch****a sztorm! Reszta dnia w łóżku a tam znowu Viva i ta pani (reprezentantka Madziarów na Eurowizje).
Etap 4 Miszkolc Tapolca
O rety co za autostrady. Myk i jesteśmy na miejscu i w dodatku bez dziur. Dobra znowu szukamy mieszkania. Ja łażę i pytam a tu drożej jak nad Balatonem - tam nie ma sezonu a w Miszkolc jest.... Ha podchodzi pan i mówi dzień dobry, mam mieszkanie do wynajęcia za 12 euro. Ja się ciesze, połówka się cieszy, że gość po polskiemu napierdziela a tu koniec radochy - pan pokazuje karteczkę - po polskiemu umiem tyle co dzień dobry (potem sie okazało, ze umie i na zdrowie:) ) dom jest 5 min drogi stąd, są państwo zainteresowani to proszę za mną. Oki jedziemy. Dom pięciokondygnacyjny, wybudowany na zboczu, tak, że wchodzi się na 2 piętro z ulicy ale niżej masz jeszcze dwa poziomy, urządzony w stylu lat 80, łazienka wyposażona, kuchnia też, a z okna piękne widoki! Bierzemy! I znowu do sklepu po lekarstwo - tak nazywamy ten ichszy likier, bo pachnie jak syrop na kaszel (Coś na kształt Jägermeister tylko słodsze). W tv znowu Viva i tylko ta baba z nosem jak klamka od zakrystii - już nawet polubiliśmy tę piosenkę tylko o czym ona do ch****y śpiewa?!
Dzień drugi w Miszkolc - wizyta na kąpielisku z lekarstwem w tajniackiej butelce po napoju energetycznym. Tam Was wpuszczą z własnym jedzeniem (gdy byliśmy kolejnym razem mieliśmy całą lodówkę a Polaka poznawaliśmy po piwie Leżajsk z Biedrony. I znowu ten język - ja do pani w kasie po niemiecku, pani na to - he?, połówka do pani w kasie po angielsku, panie w kasie - he?, wycieczka z Ukrainy po rusku, pani w kasie - he?. Nic nie kumają po zagranicznemu... Para w knajpie obok się oburza, że jak na miejscowość turystyczną mogli by się o kogoś z umiejętnościami językowymi przyjąć. Kobitka widać, że nowobogacka do przesady, obwieszona złotem około pięćdziesiątki wyzywa biedną węgierkę, po polsku, angielsku, niemiecku - jakby taka światowa to niech jedzie nad Śródziemne. Masakra jak Polacy potrafią zrobić nieprzyjemne wrażenie. Mały szok - w maju było tam podejrzanie dużo panów w towarzystwie innych panów, którzy na dziewczyny nawet ze znakomitymi warunkami nie zwracali najmniejszej uwagi. Dużo panów z Niemiec, Austrii, dużo Ukraińców... Poznaliśmy taka "parę" z Polski. Jeden starszy ok 40 zadbany, wygadany, drugi cichy jakieś 23-25 lat - się nawet słowem nie odezwał. Sympatyczni. Nasz gospodarz bardzo miły i uprzejmy, przynosił kwiaty, nawet na kolacje naleśniki ( palacinta - jedyne słowo, które zapamiętaliśmy po węgiersku). Żal było wyjeżdżać. Kiedyś jednak trzeba było.
Razem:
wydatki 2 400 zł
ponad 2 tys. km
chińskie ciuszki
zgrzewki wina za 400 forintów
węgierskie Egri Bikaver - bycza krew, wytrawne,m czerwone, 12% (moc jest) a grzeje po przełyku:)
niezliczona ilość lekarstwa
mnóstwo wspomnień
podjęta decyzja życia
Gdyby zatrzymała nas straż graniczna i przeszukała bagażnik ... postanowione - nie oddamy tego za diabła, zjedziemy na bok i choćbyśmy mieli na poboczu siedzieć tydzień wypijemy do ostatniej kropli!
Cudowne dni
Postanowione - wrócimy tam! Wróciliśmy po nieco ponad miesiącu:)
Zdjęcia dodam jak znajdę więcej czasu. I tak post zajął mi dobre 2 godziny:) pora wracać do pracy.
Wiem trochę mało o rowerze i na rowerze, ale właśnie morał z bajki taki - za rok na Węgry jedziemy rowerkiem!
P.S. na Węgry nie bierzcie gotówki, opłaca się płacić kartą. Po przeliczeniu na Euro i dopiero na złotówki wychodzi taniej niż kupując w kantorze.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia