blogowanie, czy jak się tam to nazywa
Trzy dni bez laptopa i w poniedziałkowy ranek czuję lekki szok! Ponad 200 wyświetleń, czyli ktoś tu zagląda. Istnieje nawet przypuszczenie, Że ktoś to czyta. Choć pisaniem zajmuję się zawodowo to nigdy nie miało to na celu pozyskania czytelników. Trzeba się będzie starać...
Forum rowerowe odkryte przypadkiem stało się ostatnio najczęściej otwieraną przeze mnie stroną. Mogę godzinami czytać, wpisy, oglądać profile i podpatrywać Wasze zapiski. Z przykrością jednak stwierdzam, że wpisy na blogach choć ciekawe kończą się dość szybko. Ktoś zaczyna pisać bardzo wciągająco po czym już nie ukazują się żadne posty. Szkoda...
Weekend minął pod znakiem upałów i roweru oczywiście.
Wychowanie w małym miasteczku przyniosło więcej pożytku niż się wydaje. Godzinami "latało" się po podwórku, ganiało z kolegami po ulicach, wspinało na drzewa. Jedną z atrakcji były rowerowe wycieczki za miasto na pobliskie pola.
Mam lat 5 i tata bierze mnie na wycieczki Simsonkiem rocznik 53(do dziś stoi i czeka na drugą młodość razem z nim czeka moje małe siedzonko montowane między bakiem a siedzeniem ojca. Na te chwile chyba tata dostał by za to wyrok ale wtedy każdy woził tak dzieciaka po okolicy).
Mam lat 7 i na takie wycieczki jeżdżę o własnych siłach, pod czułym okiem rodziców. Głównie taty. Mama zajęta młodszym rodzeństwem nie mogła. To tata jest odpowiedzialny za moją rowerową pasję. Sam wyniósł ją z domu. Wychowany w Bieszczadach chcąc choćby pograć w piłkę z kumplami musiał pedałować parę ładnych kilometrów pod górę i w terenie. Po przeprowadzce na "pieruńskie" równiny jak ja to mówię jeździł z przyzwyczajenia. A ja za nim, w końcu kto nie był wpatrzony w tatusia.
Mam lat 13 i rodzice wysyłają mnie na pola z rodzeństwem. To chyba jedyny czas spędzany z taką radością razem. Potem już się to nie powtórzyło i żałuję. Bo dziś każdy z nas ma swoje problemy i swój świat. Chyba już nigdy nasze drogi się tak nie zejdą jak na tych polnych ścieżkach...
Potem za czasów trudnej młodości wycieczki na pola zastąpiło samotne zwiedzanie okolicznych lasów... jakimś sposobem wczoraj nogi same poniosły na pola. Moim oczom ukazały się piękne pola i wspomnienia wróciły (stad też post). Pola już pokoszone i przygotowywane na jesień. Jak ten świat się zmienia, czas jest nieubłagany. Ścieżki już dawno pozarastały trawą niegdyś systematycznie koszoną przez okolicznych rolników. Dziś nie ma już szans na widok wozu ciągniętego przez konia. Nie ma już tych drzew, które dawniej stanowiły kolejne etapy podróży. A może są tylko już ich nie zauważam. Ale odnajduje smaki dzieciństwa - został ten sam wiatr co wtedy, dalej huczy tak, że nie da się rozmawiać zjeżdżając po pagórkach. Ten sam, który nie raz przeszywał mnie do kości... został ten sam zapach słomy, kurzu i gnijących dzikich gruszek na moim polu. Ba!!! Została ta sama radość z pokonanych kolejnych górek, które same zostały pokonane czasem i już nie stanowią takich przeszkód jak jeszcze niedawno dla siedmioletniego dziecka na rowerze, które pokonywało pięciokilometrową trasę na stojąco, bo nóżki były za krótkie aby mogło usiąść na siedzeniu.
Coś mnie podkusiło żeby tam jechać wczoraj, więc czemu nie pojechać tam dziś... zaraz:)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia